Nasza nietradycyjna rodzina pokazuje korzyści płynące z opieki środowiskowej

W krótkiej biografii wymaganej w podaniach o mieszkanie staraliśmy się nie kłamać. Pozwoliliśmy, by wyobraźnia wynajmujących czytających nasz wniosek wypełniła luki. Dzięki skąpym szczegółom, które podaliśmy, byliśmy wzorem stabilności: dwoje świeżo upieczonych rodziców z uroczym dzieckiem rozpoczynających karierę w nowym mieście. Nieważne, że szukaliśmy mieszkania z trzema sypialniami, że nie mieliśmy obrączek, że mówiliśmy do siebie po imieniu zamiast mąż, żona, narzeczony czy partner.

Może myśleli, że to tylko takie rodzicielstwo nowej ery. W końcu zabezpieczyliśmy mieszkanie, każde z nas urządziło własną sypialnię, a następnie udekorowaliśmy kącik naszej córki. Teraz, gdy przychodzą do nas nowi znajomi rodzice, zamykamy drzwi do sypialni, aby nie dopuścić do pytań o sypialnie dla wielu dorosłych.

W ten sposób żyjemy w pewnego rodzaju podwójnej świadomości, rozważając koszty i korzyści płynące z mówienia każdemu nowemu znajomemu, że nie jesteśmy romantycznymi partnerami. Z jednej strony, czy naprawdę ma znaczenie, czy nasi współpracownicy lub sąsiedzi wiedzą, że mieszkamy razem i wychowujemy naszą córkę jako współrodzice, a nie romantyczni partnerzy? Czy to coś zmienia, jeśli wiedzą? Jeśli nie ma to znaczenia, to dlaczego po prostu im nie powiedzieć?

„Wciąż zmagamy się z tym, czy i kiedy powiedzieć ludziom, że w rzeczywistości nie jesteśmy razem”.

To taniec, który wykonywaliśmy wielokrotnie i choć nie jest to największe wyzwanie związane ze wspólnym wychowywaniem naszej córki, dyskomfort, który odczuwamy, jest silnym przypomnieniem, że to, co robimy, nie jest typowe. Może nawet nie da się tego opisać za pomocą naszego obecnego słownictwa. „Współrodzicielstwo” wydaje się duszne i formalistyczne, podobnie jak słowo „kolega” nie do końca oddaje najbliższego przyjaciela z pracy. „Partner” też nie, ponieważ sugeruje, że jesteśmy romantycznie zaangażowani poza emocjonalną bliskością, którą wspiera wychowywanie naszego dziecka. „Rodzic mojego dziecka” to mało powiedziane, ale bardziej problematyczne jest to, że sugeruje to, że więź, którą dzielimy, rodzi się tylko z naszego wspólnego potomstwa, co mogło być prawdą w pewnym momencie, ale już nie jest. Zazwyczaj zadowalamy się po prostu używaniem swoich imion.

W krótkiej biografii wymaganej w podaniach o mieszkanie staraliśmy się nie kłamać. Pozwoliliśmy, by wyobraźnia wynajmujących czytających nasz wniosek wypełniła luki. Dzięki skąpym szczegółom, które podaliśmy, byliśmy wzorem stabilności: dwoje świeżo upieczonych rodziców z uroczym dzieckiem rozpoczynających karierę w nowym mieście. Nieważne, że szukaliśmy mieszkania z trzema sypialniami, że nie mieliśmy obrączek, że mówiliśmy do siebie po imieniu zamiast mąż, żona, narzeczony czy partner.

Może myśleli, że to tylko takie rodzicielstwo nowej ery. W końcu zabezpieczyliśmy mieszkanie, każde z nas urządziło własną sypialnię, a następnie udekorowaliśmy kącik naszej córki. Teraz, gdy przychodzą do nas nowi znajomi rodzice, zamykamy drzwi do sypialni, aby nie dopuścić do pytań o sypialnie dla wielu dorosłych.

W ten sposób żyjemy w pewnego rodzaju podwójnej świadomości, rozważając koszty i korzyści płynące z mówienia każdemu nowemu znajomemu, że nie jesteśmy romantycznymi partnerami. Z jednej strony, czy naprawdę ma znaczenie, czy nasi współpracownicy lub sąsiedzi wiedzą, że mieszkamy razem i wychowujemy naszą córkę jako współrodzice, a nie romantyczni partnerzy? Czy to coś zmienia, jeśli wiedzą? Jeśli nie ma to znaczenia, to dlaczego po prostu im nie powiedzieć?

„Wciąż zmagamy się z tym, czy i kiedy powiedzieć ludziom, że w rzeczywistości nie jesteśmy razem”.

To taniec, który wykonywaliśmy wielokrotnie i choć nie jest to największe wyzwanie związane ze wspólnym wychowywaniem naszej córki, dyskomfort, który odczuwamy, jest silnym przypomnieniem, że to, co robimy, nie jest typowe. Może nawet nie da się tego opisać za pomocą naszego obecnego słownictwa. „Współrodzicielstwo” wydaje się duszne i formalistyczne, podobnie jak słowo „kolega” nie do końca oddaje najbliższego przyjaciela z pracy. „Partner” też nie, ponieważ sugeruje, że jesteśmy romantycznie zaangażowani poza emocjonalną bliskością, którą wspiera wychowywanie naszego dziecka. „Rodzic mojego dziecka” to mało powiedziane, ale bardziej problematyczne jest to, że sugeruje to, że więź, którą dzielimy, rodzi się tylko z naszego wspólnego potomstwa, co mogło być prawdą w pewnym momencie, ale już nie jest. Zazwyczaj zadowalamy się po prostu używaniem swoich imion.

Kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w ciąży z naszą córką, nie wiedzieliśmy, jak będzie wyglądało nasze życie za miesiąc, a tym bardziej za rok. Ale zabraliśmy się do pracy, budując fundamenty, najpierw kontaktując się z trenerem, który pomógł nam omówić wszystkie emocje i praktyczne kwestie związane z posiadaniem nieplanowanego dziecka. Zaczęliśmy sporządzać umowę o wspólnym rodzicielstwie, proces, który z perspektywy czasu był równie cenny, ponieważ zmusił nas do ćwiczenia negocjacji i rozwiązywania konfliktów, jak i ze względu na treść umowy.

Przygotowując tę pozaprawną umowę, zdaliśmy sobie sprawę, że w dużej mierze zaczynaliśmy od czystej karty. W przeciwieństwie do małżeństwa lub bardziej tradycyjnej relacji między rodzicami dziecka, istniało niewiele norm, które mogłyby kierować naszymi decyzjami. Było to błogosławieństwo i przekleństwo. Mogliśmy zaprojektować środowisko, które chcieliśmy dla naszej córki, wolne od wewnętrznych i zewnętrznych norm. Ale te struktury służą również pewnemu celowi; zapewniają model, który jest zrozumiały i, co ważniejsze, znajomy dla innych. Mówią ci, jak masz się zachowywać, i mówią innym, jak mają się zachowywać wokół ciebie i twojego dziecka. Informują o pytaniach, które ludzie czują się komfortowo zadając i pomocy, którą są gotowi zaoferować.

Dla nas było to bardziej jak budowanie samolotu, który zaczynał przyspieszać na pasie startowym. Kiedy urodziła się nasza córka, mieliśmy już umowę, ale nie mieliśmy pojęcia, jak będzie wyglądał nasz dzień. Zamieszkaliśmy razem po jej narodzinach, ponieważ oboje chcieliśmy dzielić się tymi wczesnymi, granicznymi miesiącami. A rodzina i przyjaciele wokół nas odpowiedzieli tym samym, otaczając nas społecznością, której potrzebowaliśmy, aby przetrwać chaos tych pierwszych dni. Czasami trudno było wyjaśnić ludziom, nawet bliskim, jak podejść do sytuacji, zarówno dlatego, że brakowało nam języka, aby to opisać, jak i dlatego, że sami nie do końca wiedzieliśmy. Ale pierwsze dni życia nowego dziecka nie pozostawiają wiele czasu na refleksję, a ludzie wokół nas w większości po prostu podążali naszym śladem. Podrzucali domowe posiłki, często zatrzymując się, by spędzić czas z naszą nowo narodzoną córką. Przyjaciele i członkowie rodziny zwracali się do siebie nawzajem, starając się wzmocnić tkaninę wsparcia, którą zaczęliśmy tkać.

„Nasza córka jest wychowywana przez znacznie szerszy wachlarz ludzi, niż gdybyśmy byli bardziej tradycyjną parą”.